Dokładnie koleś wyróżniał się ekspresją i charyzmą. Aktorsko wypadł świetnie. Jak można zabić taką postać.
Według mnie jego czas w filmie jest idealnie wyważony, nie było go ani za dużo ani za mało :) (ale kilka scen jeszcze bym zobaczył, szczególnie podczas przesłuchania)
Aczkolwiek Killmonger bardziej mnie urzekł (nie tyle grą aktorską co motywami i po prostu jego tragiczną historią)
Zgadzam się. "Czarna Pantera" to rzeczywiście świetnie poukładany film - role są tak ciekawe - te główne, drugoplanowe i dalsze... każda postać jest ważna i tak świetnie zagrana, że to perełki!
A Andy - już we wcześniejszym pojawieniu się jako Ulysses Klaue - po prostu przygważdża do fotela! Jest ciekawy, szaleńczo pokręcony, każdy gest, mimika twarzy a nawet muzyka, która go wprowadza, pomysły na ubranie... cała postać spójna i konsekwentnie poprowadzona. W ogóle Andy w każdej swej roli wszystko doprowadza do perfekcji - a jednocześnie gra tak lekko, zwinnie!
Jednego mi szkoda - ginie tak beznadziejnie głupio szybko, rachu ciachu i do piachu...