Czy ktos wytrzymal te ciagle rozwalanie budynkow przez prawie 3godz?
Ze wszystkich stron starałem się żeby nie usnąć, co chwilę patrzyłem kiedy koniec, ale niestety musiałem to wszytko wytrzymać.
Wiedziałem, że będzie źle. Początek jednak był znośny. Coś majaczyło, co udawało fabułę. Bohaterowie oczywiście, z żurnala; lachon, ciacho i tatuś ciacho. Grali tak, jak wyglądali - sztucznie. A relacje tych manekinów - kogo w ogóle obchodziły... Groteskowe i paskudne roboty, jeden samuraj, drugi z brodą i cygarem, inny mały Einstein. Szybko eksplozje zastąpiły fabułę. O co urna chodziło asasynowi z kosmosu, z tymi mieczami? Nie będę cholera oglądał następnej części, żeby się dowiedzieć. I kto tu był głównym przeciwnikiem? Ludzie? Ten z armatą na ryju? Galvatron/Megatron, wtrącony z *upy w połowie filmu, tak jak (żałosne) Dinoboty? Łysy koleś nagle staje się dobry i "śmiechowy". Dostajemy Chiny (pod widzów z Azji?), ciągłe lokowanie produktów - gość sobie pije chińskie mleko... I wybuchy, uciekanie, strzelanie, latanie, spadanie, łapanie w locie, trójca przeżywa bliskie wybuchy rakiet... Żenada. Bay i Kruger, niech was szlag.